„Mój drogi synku, Walereczko, chodź do mnie szybko!” – zawołała kobieta, stojąc przy starej drewnianej kuchni, gdzie w piecu unosił się zapach świeżo pieczonych naleśników.
Uśmiechnęła się czule, a jej oczy błyszczały miłością.
— Upiekłam ci twoje ulubione naleśniki z dżemem malinowym!
„Już idę, mamusiu!” – odpowiedział chłopiec, wybiegając z pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Tak bardzo cię kocham!
„Ja też cię kocham, mój drogi” – szepnęła Zinaida, przytulając syna i delikatnie głaszcząc go po głowie.
- Ty i ja – mamy tylko siebie.
Nikt inny nie przyjdzie nam z pomocą…
Walera zamyślił się i spojrzał na matkę, jakby zdał sobie sprawę z czegoś ważnego i z przekonaniem powiedział:
- Nie martw się, mamusiu.
Kiedy dorosnę, będę dla ciebie najlepszym pomocnikiem.
Obiecuję.
Czy mi wierzysz?
Zinaida uśmiechnęła się pomimo smutku:
- Oczywiście, że wierzę, moja droga.
Tylko Ty możesz być tak miłą i uczciwą osobą.
Ale nagle tę wzruszającą chwilę przerwał ostry głos Ludmiły, żony Walera.
Słyszał, jak krzyczała przez sen, pełna irytacji i wyrzutu.
Słowa te nagle wyrwały go ze wspomnień z dzieciństwa i rzuciły z powrotem w brutalną rzeczywistość.
„Jak możesz spać, skoro ja tu wariuję?” – krzyknęła, budząc się.
- Szukam pieniędzy, sprawdzam każdy kąt, a ty leżysz w samych spodniach!
„I spędziłam cały dzień chodząc po mieście i szukając, skąd wziąć pieniądze na spłatę długów” – warknęła Valera.
- A ty, nawiasem mówiąc, cały czas tam leżałeś i chrapałeś!
- Mówiłem ci: idź do matki i sprzedaj jej dom.
Przynajmniej będzie miała środki!
- Gdzie mam iść? – Walera spojrzał pytająco na żonę.
— Najpierw sprzedamy dom, a potem zdecydujemy, gdzie się przeprowadzić.
Mam już dość znoszenia tego wszystkiego.
„Nie widziałem jej od dwóch lat…” – mruknął, odwracając wzrok.
- To idź tam, skoro już tam jesteś.
„Może przynajmniej będziecie mogli się zobaczyć” – zasugerowała Ludmiła, choć w jej głosie wyraźnie słychać było niezadowolenie.
„Nie pójdę do niej” – odpowiedział stanowczo Walera, czując, jak w jego wnętrzu narasta zimna fala obojętności.
Rzeczywiście, minęło wiele lat, odkąd Walera ostatni raz widział swoją matkę.
Od dawna nie postawił stopy w jej domu, ale czasami, zwłaszcza nocą, w najgłębszych zakamarkach jego świadomości powracały wspomnienia z dzieciństwa – zapach naleśników, jej łagodny głos, uściski…
Obrazy te przypomniały mu, że kiedyś był kochany i pożądany.
Zinaida wychowywała syna samotnie, bez męża.
Wiele lat temu jej mąż zaginął w odległej tajdze.
Znaleziono tylko podarte ubranie i broń; reszta zniknęła bez śladu.
Co się wtedy wydarzyło, nikt nigdy się nie dowiedział.
Zinaida pozostała wierna mężowi do końca swoich dni.
Nigdy nie spojrzała na innych mężczyzn, nie pozwoliła sobie nawet na odrobinę nowego życia.
Jej sąsiedzi często próbowali ingerować w jej los.
- Zinka, patrz, oni się tobą opiekują!
„A ty ciągle się od nich odwracasz” – powiedziała jedna z kobiet.
- Twoja Walera potrzebuje przykładu prawdziwego mężczyzny.
„Wczoraj Jegoricha płakała, że Walera ukradła jej wszystkie truskawki” – dodał ktoś inny.
- A Griszka mówi, że ukradł też dzbanek z piwnicy Golowanowów!
„Z takim charakterem będzie ci ciężko, Zinaido” – westchnęła współczująco sąsiadka.
Ale Zinaida nie mogła uwierzyć, że jej syn był zdolny do czegoś takiego.
Pewnego dnia, wchodząc do sklepu spożywczego, zobaczyła swojego Walera, jeszcze dziecko, cicho chowające pod kurtką czyjś chleb.
Serce kobiety zamarło, a ręce opadły.
Najbardziej dręczyło ją to, że ona sama niczego nie dostrzegała, niczego nie wiedziała.
Kilka dni później Valerę zabrano na komisariat policji.
Zinaida sama trafiła do szpitala z powodu zawału serca.
Był to dla niej straszny cios.
Następnie Walera został powołany do wojska.
Zinaida miała nadzieję, że służba ta go odmieni, uczyni mężczyzną, pomoże mu zrozumieć wartość życia.
Myślała nawet, że po odbyciu służby wróci, ożeni się i da jej wnuki.
Ale nie…
Po powrocie Walera nie zatrzymał się we wsi, lecz udał się do miasta.
Tam poznał dziewczynę o imieniu Ludmiła – brzydką, ale bogatą.
Jej rodzice byli właścicielami kilku sklepów spożywczych i nie odmawiali córce niczego.
Walera szybko się ożenił, być może dla wygody, a może po prostu dlatego, że nie wiedział, czego chce.
Ludmiła była szczęśliwa.
Marzyła o założeniu rodziny i chciała jak najszybciej zajść w ciążę.
Cały swój wolny czas poświęciła przygotowaniom do ślubu: kupowaniu sukni, przygotowywaniu dokumentów, zapraszaniu przyjaciół.
Lecz dla Valery było to bardziej obowiązkiem niż radością.
Pewnego dnia do Zinaidy przyszła listonoszka i przyniosła jej niespodziewaną wiadomość:
„Valera ma teraz dziecko” – powiedziała.
— Widzę go w mieście, idzie z wózkiem.
Zinaida była zaskoczona.
Jej syn nic jej nie powiedział o dziecku.
Być może nie uważał tego za konieczne.
Albo po prostu zapomniałeś.
Ale dla matki każde słowo o dzieciach jest jak kropla deszczu w suchym sercu.
Zebrała prezenty, z miłością je zapakowała, ubrała się w najlepszą sukienkę i poszła do syna.
Ale go nie było w domu.
Zinaida nieśmiało zapytała Ludmiłę, gdzie jest Walera.
„Pracuje gdzieś, myje nogi” – odpowiedziała sucho, nie próbując nawet zaprosić teściowej do domu.
Ale wkrótce Walera wróciła.
Przywitał się z matką chłodno, ledwie na nią patrząc, i od razu poszedł spać.
Zinaida pozostała w kuchni, siedziała sama, słuchała tykania zegara i czekała, aż ktoś do niej wyjdzie.
Ale Ludmiła nigdy się nie pojawiła.
Rano kobieta spakowała swoje rzeczy, starannie ubrała się w płaszcz, poszła na dworzec i wróciła do domu.
Płakała całą noc, a każdy następny dzień był zalany gorzkimi łzami.
Pomyślała: „Nie wychowałam cię w ten sposób, synu.
Bynajmniej…”
Z biegiem lat zdrowie Zinaidy zaczęło się pogarszać.
Zwłaszcza oczy zaczęły mnie boleć.
Kobieta umówiła się na wizytę w szpitalu powiatowym.
Lekarze zbadali ją dokładnie i przekazali jej straszne wieści:
— W Twojej siatkówce rozpoczyna się poważny proces.
W przypadku braku leczenia możliwa jest całkowita utrata wzroku.
Musisz pilnie udać się do dobrej kliniki, najlepiej za granicą.
To był kolejny cios.
Ale Zinaida się nie poddała.
Postanowiła zawalczyć o wzrok, o możliwość oglądania otaczającego ją świata.
Niedługo potem odwiedziły ją Walera i Ludmiła.
Przybyli, jak zwykle, bez większego entuzjazmu.
Zinaida, zebrawszy resztkę sił, opowiedziała im o swojej chorobie i potrzebie leczenia.
„Chyba muszę iść do kliniki” – powiedziała cicho.
— Zanim będzie za późno…